Bardzo często pierwsza runda w pojedynku pięściarskim służy do rozpoznania przeciwnika. Szukasz jego słabych punktów, sprawdzasz odruchy, ale też testujesz swoją dzisiejszą formę i predyspozycje. To też ważne, ponieważ ponoć gra się… yhmm… walczy się tak, jak przeciwnik pozwala.

Można też w walkę wejść z impetem. Ale jeżeli nie jesteś Mikiem Tysonem w jego tzw. prime time, to prawdopodobnie jedynie zmęczysz się niemiłosiernie na samym początku i nie dociągniesz do końca pojedynku. Siły trzeba rozłożyć równomiernie. Nie bez powodu boks przyrównuje się do szachów. Najlepsi ciągle myślą, szukają luk w obronie przeciwnika i zastawiają na niego pułapki.

Podobnie jest z nową sytuacją biznesową. Czy to zmianą pracy, czy awansem, czy pójściem na swoje. Rozpoznajesz sytuację, sprawdzasz z jakim materiałem masz do czynienia, na ile możesz sobie pozwolić i powoli zaczynasz decydować, jak w ogóle rozłożysz akcenty i siły.

Mniej więcej tak podchodzę do rozpoczęcia pracy na swoim. Przygotowywałem się wiele miesięcy do tego, żeby zamiast wpaść z impetem w nową sytuację, raczej w sposób przemyślany ją rozpoznać, sprawdzić na co pozwala, a następnie wykorzystać swoje mocne strony.

Przygotowanie Twoją przewagą, ale…


Nie chciałem rozpoczynać przygody ze swoim solo biznesem metodą chałupniczą. Dlatego wyszedłem do rynku i do Ciebie dopiero w momencie, gdy czuję się dobrze przygotowany, mam gotowe materiały i pomysł oraz wiem w czym i jak mogę Ci pomóc. Wiem też, komu pomóc nie dam rady. Czasem jest to tak samo wartościowe, bo i niechcący komuś mógłbym zaszkodzić. W tym sobie.

Od lat będąc fanem wykorzystywania mocnych stron, zarówno swoich jak kolegów i koleżanek z moich zespołów, postanowiłem tę drogę kontynuować i na tychże mocnych stronach się skupić.

Nieodpowiedzialnie byłoby wyjść do rynku (ringu też) ze strategią typu „żeby totalnie go zaskoczyć zacznę robić rzeczy, których się po mnie nie spodziewa”. Tak samo w codziennej pracy, dbaniu o własny rozwój, czy też wspierając rozwój specjalistów w danym zespole zdecydowanie jestem fanem bazowania na ich mocnych stronach i głównie rozwijaniu tego, co już mają dobre. Wierzę, że przede wszystkim lepiej wyróżniać się tym, co bliższe jest naturalnym talentom i predyspozycjom oraz późniejsze bazowanie na nich, a uzupełnianie braków powinno być zadaniem mniej priorytetowym.

Żeby nie szukać daleko opłakanych skutków „równania wszystkich do tego samego poziomu”, rzuć okiem na szkolnictwo. Zazwyczaj w pierwszym roku nowej szkoły lub studiów zaczyna sie od powtórki materiału, sprawdzenia „kto w tyle, a kto do przodu” i potem… równa sie wszystkich do środka. Czy to nie brzmi przypadkiem jak zabójstwo talentów?


Miejsce na dygresję.

(lepszego nie znalazłem)

Tu na moment się zatrzymam. Oglądając studio, czy to przed meczem piłkarskim, czy przed pojedynkiem pięściarskim, wiecznie bawią mnie analizy ekspertów. Zwłaszcza, gdy mowa o drużynach czy zawodnikach popularnych, dobrze znanych i już na wszystkie strony przeanalizowanych. Eksperci silą się na przewidzenie jak zagra Real Madryt, jak zawalczy Canelo Alvarez, a potem za (prawie) każdym razem okazuje się (ku niespecjalnym zdziwieniu kogokolwiek), że i Real i Canelo bazowali na tym, co od lat robią najlepiej i prawie każdy kolejny przeciwnik nie jest w stanie sobie z tym poradzić. Bo ci mają to dopracowane do perfekcji i mimo, że wiesz co Cię czeka, to nie jesteś w stanie uniknąć utraty bramki / ciosu. I to nawet, gdy znasz te teoretycznie słabsze punkty przeciwnika.

Koniec dygresji.


Znajduję tu jednak miejsce na „ale”. I w sumie każdemu polecam takie miejsce znajdywać w swoich rozważaniach, bo twardogłowi radykałowie mają chyba trochę trudniej w życiu.

Tymże „ale” jest zostawienie pewnego pola do improwizacji, elastyczności i plastyczności. Pięściarz w trakcie obozu przygotowawczego trenuje pod danego oponenta i dopracowuje elementy układanki pod jego słabe strony (żeby je wykorzystać) i jego mocne strony (żeby je zniwelować). Tylko, że ten drugi robi dokładnie to samo. I stąd konieczne jest miejsce na elastyczność i zmiany taktyki „w locie”. Przy czym do tego też można się przygotować. Choćby mentalnie, ale też operacyjnie czy narzędziowo.

Truizmem jest stwierdzenie, że żyjemy wszyscy w świecie nieprzewidywalnym, ale w momentach spokoju łatwo o tym zapomnieć i się nie przygotować. Ostatnie lata pokazały nam to dobitnie, a kolejne prawdopodobnie tylko to potwierdzą (i tu raczej mam na myśli uczenie maszynowe oraz technologie AI, a nie tak drastyczne przykłady jak pandemia i wojna. Życzę nam, żebym miał rację).

Uważam, że w biznesie powinno się stosować podobne podejście. Przewidywalność jest dobra. Przewidywalność to bezpieczeństwo, pewność, często też jakość. I to właśnie chcę zapewniać moim partnerom biznesowym. Ułożony proces, wdrożone standardy, powtarzalność pracy i przez to przewidywalność otrzymanego przez Ciebie rezultatu, co ostatecznie pomoże Tobie lub Twojemu biznesowi. Przy czym cały czas wszystko w zgodzie z podejściem bazowania na mocnych stronach i realnych rynkowych przewagach.

Zakłady bukmacherskie.


Gdybyś mógł obstawiać na mnie u bukmachera, moim celem byłoby utrzymanie możliwie najmniejszego kursu na moje zwycięstwo (dla niewtajemniczonych – > niski kurs = większe prawdopodobieństwo wygranej). I jak to u bukmachera, ryzyko niepowodzenia jest zawsze. Jednak przy stawce 1.x jest ono niewielkie i raczej skłonny jesteś ten zakład obstawić. I mniej więcej tym według mnie powinno być ewentualnie nadrabianie słabszych stron, niwelowanie niedoskonałości, odrabianie strat. Uzupełniasz to wszystko, żeby zmniejszyć ryzyko przegranej, ale nie tym ostatecznie wygrywasz. Zazwyczaj zwyciężają Twoje talenty, mocne strony i to, co Cię wyróżnia.

Pierwszy gong.


Dla mnie rozpoczęcie pracy na swoim jest poniekąd takim rozumieniem „pierwszej biznesowej rundy”. A styczeń 2024 pierwszym gongiem oznajmiającym początek. Trzeba zatem sprawdzić co się przyklei, co zadziała, co się nie przyjmie, co przynosi najwięcej korzyści, a co mimo tygodni przygotowań nie działa wręcz wcale. I z tego ostatniego zrezygnować (choć ból ze względu na efekt kosztów utopionych będzie odczuwalny). A potem powstałe miejsce zagospodarować czymś innym.

Ty pewnie masz podobnie w swoich projektach. Myślisz o nich, planujesz je, wdrażasz, potykasz się, wstajesz, idziesz dalej, próbujesz nowego podejścia i (mam nadzieję) na końcu osiągasz sukces. A jak nie, to też przeważnie nic się nie stało, bo będziesz miał drugą i trzecią szansę. Najważniejsze braki uzupełnisz, dziury w wiedzy zakopiesz, odpowiednie kompetencje poszerzysz. Nie rezygnuj jednak z bazowania na swoich najlepszych elementach.

I na koniec.


Zapraszam Cię zatem tym wpisem do śledzenia bloga i wpisów dedykowanych managerom i dyrektorom (zarówno będących kandydatami jak i tym szukającym inspiracji do rozwoju swoich zespołów), śledzenia cyklu „12 rund” oraz na mój LinkedIn, gdzie regularnie publikuję wpisy krótsze, często luźniejsze (choć mam nadzieję, że i czasem angażujące) i mające dać chwilę wytchnienia w świecie niepewności, zmienności i wysokiej konkurencji.

Także jeżeli dobrze Ci się to czyta, chcesz podzielić się swoim podejściem do zaczynania czegoś nowego lub po prostu podsunąć mi pomysł na kolejny wpis, który byłby dla Ciebie ciekawy – zapisz się do newslettera. Nie przegapisz dzięki temu kolejnych wpisów, otrzymasz darmowe materiały (np. takie jak ten, o tworzeniu skutecznego CV), które regularnie będą się tu pojawiać i po prostu pozostaniemy w bliższym kontakcie. Może akurat okaże się, że możemy sobie pomóc.